środa, 24 września 2014

Indygo i koszenila // Indigo & cochenille

Już od dawna chciałam dodać do swojej średniowiecznej palety kolorów niebieski i czerwony - kolory we wczesnym średniowieczu bardzo cenione, ale i wyceniane ;)

Barwnik niebieski w jego najlepszej wersji - a więc najtrwalszej, dającej żywe, świetliste wybarwienia - to indygo. W Europie pozyskiwano go we wczesnym średniowieczu (i późniejszym zresztą też) z urzetu barwierskiego - roślina ta została później wyparta przez dalekowschodni indygowiec barwierski, który jest wydajniejszy. A jeszcze później indygodyna, czyli czysty najczystszy barwnik (w indygo, czy to z urzetu czy z indygowca są domieszki poza samym "czynnikiem barwiącym") została zsyntetyzowana chemicznie. 

W przypadku barwnika czerwonego jednym z najlepszych jest koszenila - uzyskiwana niegdyś z larw czerwca polskiego. Ten biedaczek także został wykopsany z siodła po wielkich odkryciach geograficznych i zastąpiony sprowadzanym z Meksyku czerwcem kaktusowym - koszenila dalej była jednym z najdroższych barwników, ale jednak troszkę tańszym (szczególnie po przełamaniu monopolu Meksyku na hodowlę robasi), bo i tutaj większa była wydajność. Dodajmy, że do dziś naturalna koszenila to dosyć drogi barwnik.

Idealnie byłoby więc pofarbować coś za pomocą urzetu i za pomocą polskiego czerwia. Cóż, ideały ideałami, a dostęp miałam tylko do zamienników - indygo z indygowca i koszenilę z czerwca kaktusowego. Myślę, że nawet takie doświadczenie jest jednak dosyć miarodajne - od strony chemicznej mamy do czynienia z tą samą substancją, a w końcu na chemii się to wszystko opiera :) A skoro te barwniki są wydajniejsze - pomyślcie, jak cholernie szpanerskie musiały być niebieskie i czerwone szatki tysiąc lat wstecz :D 


Zacznijmy od indygo - to tylko taka zajawka, przedsmak zaledwie, po prostu któregoś popołudnia postanowiłam spróbować coś zrobić z paczki indygo, która zalega mi w lodówce od dawna. Mieszankę zrobiłam na babski rozum, bez całej polecanej chemii, po prostu wyciągając logiczny wniosek, że ma być zasadowo i ma nie być za ciepło. 

Wyszło tak: 

Na zdjęciu wygląda lepiej niż w naturze - ale początki zawsze są trudne.
O ile jaśniejszy jest akceptowalny, to ciemniejszy tak naprawdę jest bardziej szary,
taki burzowy szaroniebieski. 

A tak zmieniało kolor utleniając się. Magia :D

Do koszenili podeszłam mniej chaotycznie, przygotowując próbki z różnych tkanin. Eksperyment z lnami chcę powtórzyć, bo póki co te były bez żadnej zaprawy, która mogłaby ułatwić wnikanie barwnika. Mamy więc próbki z jasnej wełny, z jasnej przędzy tkackiej, z jasnoszarej włóczki fabrycznej, z szarej przędzy z owcy wrzosówki własnego przędzenia, z białej surówki jedwabnej i z trzech rodzajów lnu. Później dodałam jeszcze mieszankę lnu z bawełną (to w jodełkę). Z dwóch pierwszych barwień mam także próbki na runie, lepiej i gorzej przepranym. 

Pierwsze barwienie i zestawienie z indygo. // Indigo and cochenille - first attempt

Powiem szczerze - po lekturze wpisu Rosamar spodziewałam się dającego po oczach różu. Koszenilę miałam od niej, zastosowałam też, zgodnie z poradą, wodę zdemineralizowaną. 
I co? I takie jajco, amarant się nie objawił ;) Mamy za to bordo, czerwień, łososiowy i fiolety. 

Koszenila na wełnach - pełna paleta. // Cochenille on wool

Patrząc od dołu: koszenila z ałunem i kamieniem winnym - łososiowy, sympatyczny kolorek, koszenila z kamieniem winnym - czerwień czerwona w czerwień, koszenila sama - ciemna, krwista czerwień, trzy odcienie koszenili z ałunem (różne czasy w garnku) - różne odcienie fioletu, a dwa skrawki z lewej to wynik zapominalstwa, mianowicie zostawiłam w zimnym barwniku (ciekawa byłam jak złapie na zimno) z ałunem i bez ałunu po kawałku wełny i wyjechałam na weekend. Takie sobie jasne fioleciki. 
Nitki po prawej to wszystko nici jasnoszare, z kłębków z pierwszego zdjęcia - jak widać i na nich się pięknie wybarwiła.  
Nie powiem - koszenila bez zaprawy i koszenila z winianem robią wrażenie... Szczególnie ta druga wygląda jak czerwień szat z portretów polskich magnatów. 


U góry koszenila bez zaprawy na czystym runie - pranym na deszczu. Poniżej efekty na wrzosówkowej przędzy własnej roboty. 

Up - cochenille without mordants.


A tutaj kosznila z ałunem i bez ałunu na średnio dopranym runie. Kolory są nieco przekłamane, realnie są mniej oczobijne, ale dalej mocno nasycone. Wrzuciłam je już w drugim barwieniu tą samą kąpielą, bo mi żal barwnika było. 

Cochenille with and without alum on not-very-clear fleece. 

Nie tylko wełna wyszła pięknie - także jedwab jej w niczym nie ustępuje. Nie udało mi się co prawda uzyskać takiej głębokiej czerwieni, ale kolory też nie gorsze:

Od lewej - koszenila z ałunem i kamieniem winnym, koszenila z kamieniem winnym, 
koszenila bez zaprawy, koszenila z ałunem.
Silk - cochenille with alum and cream of tartar, cochenille with cream of tartar, cochenille without mordants, cochenille with alum

Koszenila bez zaprawy i z ałunem, a w tle kolor wyjściowy. 

No i len. Lnu w żaden sposób nie przygotowywałam, na pewno efekt byłby lepszy gdyby potraktować go wcześniej np. ługiem albo roztworem sody kaustycznej. Jak zwykle len łapie najmniej intensywnie. 

Kolejność zapraw jak poprzednio.
Linen - order of mordants like on silk photo

U góry wyjściowe kolory. Len najjaśniejszy jest też najdelikatniejszy, 
a szary jest najgrubszy i najbardziej mięsisty. 

I jeszcze raz czerwień czerwona jak sama czerwień. Koszenila z kamieniem winnym - wszystkie próbki. Piękna :) 
Co ciekawe - mimo różnych czasów w garze, na próbkach wełnianych nie widać zbytnio różnicy.

Cochenille and cream of tartar - red, red, red :)

I na koniec koszenila z ałunem i kamieniem winnym - tutaj objawił się co nieco amarant, 
w miejscach, gdzie próbki były lepiej zanurzone w barwniku - ale, co ciekawe, tylko na lnach i jedwabiu. Muszę powtórzyć barwienie w tym składzie, bo zastanawiałyśmy się z Rosamar skąd
wściekły róż w jej barwieniu, i tak myślę, że to może być właśnie kwestia połączenia ałunu i winianu.

Cochenille + alum + cream of tartar - a little bit of fuchsia

Można by coś jak podsumowanie, ale właściwie wszystko widać na zdjęciach. To może taka ciekawostka - wg. wiki uzyskanie kilograma koszenili z czerwca kaktusowego wymaga zbioru i obróbki ponad 150 tys robasi. A robaś ma wymiary nieduże, jakieś 3-4 mm (polskie mają ok 2mm w przypadku samczyków i ok. 4 mm samiczki). Nasze polskie są mniej wydajne, więc trzeba ich więcej. To teraz wyobraźcie sobie, ile tego trzeba nazbierać, wysuszyć, obrobić, żeby uzyskać ilość surowca potrzebną do zabarwienia przędzy na tkaninę, z której miałaby powstać suknia czy tunika. No właśnie, i dlatego to był tak bardzo bardzo kosztowny barwnik. Ale dla jakiegoś cysorza czy papieża w sam raz ;)

Koszenili mi jeszcze zostało, więc będę kombinować dalej. 
Z indygo też - póki co zbieram siuśki do słoiczka, żeby przetestować recepturę Tuszyńskiej. No ciekawa jestem, co z tego wyjdzie... 
A jak dobrze pójdzie, to za jakiś czas dojdzie jeszcze marzanna.
Alchemia pełną gębą :D

5 komentarzy:

  1. Od dawna miałam ochotę poeksperymentować z farbowaniem, udało mi się z czarnym bzem (czerwony barwiony len chciałam przyciemnić do burgundu) - coś się udało:-). Będę próbowała dalej, bardzo dziękuję, że dzielisz się wiedzą i mam tak wiele informacji:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez to fajny barwnik, acz licz się z tym, że może dosyć szybko płowieć lub zmienić kolor.

      Ogólnie imho lepiej barwić wełny i jedwabie niż len - efekty są dużo fajniejsze.

      Usuń
  2. Piękne kolory. Trochę zazdroszczę odwagi i doświadczenia w pracy z bardziej wymagającymi barwnikami ;) Ja się z obawą zabieram (czyli jestem na etapie zamawiania) za marzannę.
    I mam takie pytanie... istnieje szansa zobaczenia na żywo (czyli dosłownie podglądania garnków) procesu farbowania ?

    Pozdrawiam,
    Marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ja też się czaję na marzannę, a raczej czekam na przypływ pieniędzy żeby się w nią zaopatrzyć. Strasznie jestem ciekawa tego barwnika :)

      Hm, zdarza mi się farbować na różnych pokazach, dotychczas te raczej mniej wymagające barwniki, ale uzupełniam sprzęt :D
      Ewentualnie barwimy czasem w Białogrodzie, to już zależnie od potrzeb i możliwości.

      Usuń
    2. Co do barwienia marzanną. Polecam za darmo jej krewne, przytulię białą (Galium album) i pokrewną przytulię pospolitą (Galium mollugo) oraz inne wieloletnie przytulie oraz marzanki (Asperula tinctoria i Asperula cynanchica). Teraz właśnie na nie czas (jesień, zima, przedwiośnie)! Pierwsza to nader pospolity chwast i napotkać można ją w całym kraju i to w wielu siedliskach antropogenicznych. Po wytropieniu uschniętych tegorocznych kwiatostanów i zielonego podrostu, trzeba odszukać miejsce skąd wyrastają. Trochę jest grzebania za jej kłączami (nawet do 30 cm w głąb i kilkadziesiąt cm dookoła), ale z kilku roślin po parudziesięciu minutach pozyskać można 100-200 g suchego materiału. Kłącza są dość cienkie, ciemno bordowe, na zadrapaniach czerwone, powykręcane, trzeba je dokładnie obmyć w letniej wodzie, wysuszyć i zmielić (tradycyjnie moździerzem, na żarnie albo blenderem). Taką mączkę stosuje się jak marzannę, daje ładne czerwone wybarwienia (zwłaszcza na wełnie) i jest dość wydajna. Przed barwieniem (zwłaszcza wełny) kąpiel barwiącą warto przecedzić oszczędza to sporo czasu na płukaniu. Z innych "teraz już" to warto pozbierać owoce ligustru, obgotowane - całe dają ciekawe barwy niebiesko-szare (liście i kora - żółte). Wciąż też czas jest na janowca barwierskiego jego gałązki i liście (dale przepiękne żółcienie, jak rezeda czy sierpik barwierski - na które odpowiedni czas - wrzesień już minął) i warto też pobuszować za galasami (dęby zrzuciły liście i wystarczy pozbierać z ziemi) do zapraw barwierskich i na barwniki galusowe (np. atrament). Barwienie naturalne to naprawdę piękna rzecz - co zresztą widać po Twoich pracach! Pozdrawiam,
      Jakub

      Usuń