czwartek, 2 sierpnia 2012

Borre - czyli Skandynawia Trip 2012 część pierwsza

Miało być "wkrótce" - wyszło inaczej, albowiem... albowiem znienacka nasza rodzina powiększyła
się o psa-znajdę. Który to sukinsyn wymagał - i dalej zresztą wymaga - sporo opieki, bo znaleziony został totalnie wychudzony, zaniedbany i ogólnie biedny.

A miała być mała fotorelacja z festiwalu w Borre, na który w tym roku wybraliśmy się w ramach skandynawskich wojaży. W Borre byliśmy już raz, 4 lata temu.
Miejsce na obóz jest pięknie położone w lesie nad morzem, tuż obok kurhanów - tych właśnie od znalezisk z których wzięła się nazwa stylu w sztuce epoki wikingów - stylu Borre właśnie.
To co urzekło mnie poprzednim razem - muzykalność Skandynawów, to że z co trzeciego obozowiska słychać było dźwięki instrumentów, śpiewu - i tym razem czarowało. 
Do tego sympatyczna atmosfera, świetni ludzie, mnóstwo dobrego rzemiosła - cóż więcej potrzeba :)



Wybraliśmy się tam tym razem w składzie bardzo okrojonym jeśli chodzi o ludzi z naszej własnej ekipy - oraz ludzi z rekonstrukcji ogólnie, bo poza nami byli to jeszcze przesympatyczni Ulf i Iza, a cała reszta grupy, ubrana w nasze stare i nadprogranmowe stroje, musiala chcąc nie chcąc poznać, czym są "viking holiday" ;-) Mimo wszystko - przeżyli jednak i nawet im się podobało :D
A jeden z naszych towarzyszy, Michał, wręcz zadziwił nas swoim entuzjazmem i chęcią do nauki wszelakich rzemiosł - oraz talentem do nich. Pokazałyśmy mu z Izą jak prząść, w ciągu dwóch godzin osiągnął efekty lepsze (i dużo cieńszą nitkę) niż większość dziewczyn na cedyńskich warsztatach - ot, urodzony prządek ;-)

A co robiliśmy? Jak to na marketach - głównie siedzieliśmy na kramie. Ulf i Rudi zainstalowali się przy ulfowym palenisku bawiąc się w średniowiecznych metalurgów, Iza i ja przędłyśmy padając ofiarą tłumów fotografów - byłyśmy tam jednymi z niewielu osób przędących na wrzecionie, acz z rozmów z innymi uczestnikami wyszło, że wiele kobitek bawi się tym w domu, używając kołowrotków.
Nasi "młodzi" zasadzali się na plaży na kraby, poznawali uroki gotowania na otwartym palenisku, oglądali, poznawali nowe rzeczy i narzekali że w namiocie mają ciasno ;-)
A Sverre zamienił się w anakondę, skarmiany przez naszych sąsiadów wszelkimi skrawkami mięsa i resztkami obiadów :D

Nie rozpisując się zanadto - obraz znaczy w końcu więcej niż tysiąc słów:

Nasi towarzysze podróży - Ulf

Iza

Michał - urodzony prządek ;-)

Sverre - jak zwykle ;-)

A to nie towarzysz podróży tylko obiad...

 

Coś się gotuje. 

Nasz wspólny z Ulfem i Izą kram

Kubeczki - może i (poza kształtem) mroczne, 
ale nie mogłam podarować sobie kupienia dwóch na codzienną, domową kawę :-)

I moje ukochane obłogowe pudełeczka

Prządek :D

Wełenki

A ta dziewczynka nie podglądała w jakiejś grze planszowej
w którą grała z tatą :D


Przęślikiiiiii :D

Pudełko skarbów ;-)

I rezolutny pudel




Piękne kolory - i wszystkie z naturalnego barwienia!

I farbki z naturalnych pigmentów.

Oraz malowanie buzi. 

I znów wełenki


A tutaj lira i bęben

Muzułmańska mysz z kamienia ;-)

Nasi sąsiedzi - sąsiadka lepiła właśnie gremlino-królika :D

A tak objawia się brak odpowiedniego stężenia piwa we krwi...

A poniżej z nocnego plażowania - zdjęcia robione między 21 a 2 w nocy.



Palec prezesa!






"Ej, koleś, to mój kamień!"




Tak wygląda rzucanie patyczka ambitnym psom ;-)


Na razie tyle - będzie więcej, jak obrobię kolejną porcję :)
A póki co w ramach bonusu - zdjęcia z Foteviken, gdzie zawitaliśmy w drodze powrotnej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz