Strony

piątek, 23 października 2015

Suknia z Pskova - drugie podejście // Pskov dress - second attempt

Tym razem na podstawie artykułu, który podesłała (i przetłumaczyła) Vlasta, "Льняное платье X века из погребения Ц-301 могильника Гнёздово" Orfińskiej w uzupełnieniu do poprzednich informacji.

Zdjęcie z artykułu

Dawno, dawno temu, kiedy po raz pierwszy podchodziłam do tematu,
opierałam się na opracowaniu "Предварительные итоги исследования текстиля из погребения №3 Старовознесенского IY раскопа в Пскове. " E. Zubkowej i O. Orfińskiej. Wyszło mi z tego coś takiego. W zasadzie, kiedy teraz przyglądam się rysunkom z tamtego artykułu, to robię epickiego facepalma, wołając: "Jak ja mogłam wtedy tego nie zauważyć?" No mogłam, albowiem nie miałam tej wiedzy, którą mam teraz. A czego nie zauważyć?


Ilustracja z artykułu

Od 2012 roku dużo zastanawiałam się nad krojami sukni, nad obecnością klinów, możliwym kształtem poszczególnych elementów, analogiami w etnologii, i ostatecznie coraz bardziej przekonywałam się do krojów bliższych tym o jakich pisałam w notce o fińskiej kiecce.
Kiedy więc Vlasta podrzuciła mi wspomniany wyżej artykuł (zlinkowany jest w komentarzach do fińskiej kiecki, można też szukać na Forum Halla wśród innych ciekawych artykułów w tłumaczeniu Vlasty)... Cóż, przeczytałam z ciekawością, przyjrzałam się obrazkom, przeczytałam jeszcze raz... a później przez pół nocy nie mogłam spać, obracając w głowie jak uszyć taką kieckę - co więcej, jak uszyć ją z ręcznie tkanego lnu, którego jeszcze mi się nieco ostało i który ma dokładnie 50 cm szerokości - a więc taka szerokość, jaką prawdopodobnie miały oryginalne postawy tkaniny.

Artykuł dotyczy właściwie pozostałości lnianego stroju z Gniezdova (który w ogóle jest bardzo ciekawy i też zamierzam suknię na jego wzór uszyć), ale szeroko omawia także znalezisko z Pskova, wskazując na analogie między nimi.
Według artykułu suknia mogła mieć krój przyramkowy. Jest to krój, który pojawia się dosyć często w etnografii, szczególne w strojach ze Wschodniej Słowiańszczyzny, ale nie tylko. I u nas mamy jego przykład w koszulach stroju biłgorajskiego (uważanego zresztą za najbardziej archaiczny, chociaż oczywiście nie można tutaj dokonać takiego zupełnie prostego przełożenia: strój biłgorajski = strój wczesnośredniowiecznych Słowian, koniec dygresji).

W kroju tym - przykładem niech będzie właśnie koszula biłgorajska (z bardzo ciekawej strony Stroje Ludowe), charakterystyczną cechą jest konstrukcja stroju na ramionach - postawy tkaniny nie są bezpośrednio zszyte, a dekoltu nie uzyskuje się przez wycięcie okrągłego otworu, ale wszyte są prostokątne elementy - przyramki właśnie - a dekolt powstaje przez zmarszczenie kwadratowego otworu między przyramkami i "częścią zasadniczą" ubioru.
Koszula taka nie ma trójkątnych klinów poszerzających ją od pasa w dół, nie ma też trapezowatych klinów od pach. Dopasowanie do ciała, a raczej do ramion, uzyskuje się tylko marszczeniem.


Krój przyramkowy pozwala na optymalne wykorzystanie materiału - koszula czy sukienka szyta jest z prostokątów, z całej szerokości postawów tkaniny, tak więc ścinki właściwie nie istnieją.

Czy widząc to zdjęcie domyślacie się już, czemu pacnęłam się w czoło? ;)
Ano właśnie. Schematyczny rysunek z artykułu, wg. którego szyłam trzy lata temu, mógł spokojnie przedstawiać właśnie kieckę o kroju przyramkowym. I wcale bym się nie zdziwiła, gdyby przedstawiał, mimo iż w tekście nie ma o tym żadnego napomknienia. Myślę, że badaczki już wtedy mogły mieć na ten temat pewną intuicję, mimo że tego nie napisały.
Z dzisiejszego punktu widzenia taki krój jest dla mnie dużo bardziej logiczny niż ten, którego użyłam przy poprzedniej próbie rekonstrukcji - mimo że różnią się tak naprawdę niewiele. W tamtym marszczenie przy szyi dużo gorzej spełniało swoją funkcję zwężania góry sukni, bo obejmowało mniejszą powierzchnię tkaniny. Było też jakby nieco na siłę - w takim łączeniu tkaniny na ramionach bardziej na miejscu byłaby prosta wycięta łódka.

Przejdźmy więc do wersji 2.0. Mój len był dużo gorszej jakości niż materiał oryginału, nie jest też barwiony na niebiesko. Najważniejsze było dla mnie w tym przypadku przetestowanie kroju. Nie zastosowałam też wysokich mankietów, ograniczając się tylko do obszywki na końcu rękawów. Z rękawami jest w ogóle ciekawa sprawa. Mankiety sukni z Pskowa nie pozwalają nam nic powiedzieć o tym, jak wyglądały rękawy w swojej dalszej części. Jednak w znalezisku z Gniezdova zidentyfikowano fragmenty tkaniny, która interpretowana jest jako możliwa pozostałość rękawa właśnie - głównie z powodu krawędzi ciętej skośnie w stosunku do układu włókien tkaniny.

Zdjęcie z artykułu


Wiele tego nie ma... (zdjęcie z TForum za pośrednictwem tłumaczenia Vlasty)

Z takiej interpretacji wynikało by, że rękaw nie był szyty z prostokąta, a raczej z trapezu, zwężając się do mankietu a przez to - nie tworząc raczej dużej bufki, jaką znamy ze strojów ludowych. Cóż - moim zdaniem fragment jest stanowczo za mały, by stwierdzić coś z całkowitą pewnością. W mojej kiecce, mając akurat do wykorzystania tkaninę o szerokości 40 cm, uszyłam rękawy nie zwężane, zebrane w obszywce, uznając, że nie ma co tracić brzegów tkackich. Jeśli można oszczędzić czas na obszywaniu, to czemu by tego nie zrobić? ;)


Suknia szyta jest z czterech postawów lnu, każdy o szerokości 50 cm, co daje nam 2 m dolnego obwodu. Wystarczająco, by móc wygodnie chodzić.




Sięga do płowy łydki, długość była akurat podyktowana ilością tkaniny, jaką miałam.
Rękawy zszyte są z lnu o innym odcieniu i szerokości 40 cm. Pod pachami kwadratowe kliny.

Na zdjęciach z zapaskami - zapasek oczywiście w pochówku z Pskova nie było, ale tutaj akurat przymierzałam się do wersji słowiańskiej :) Albo pruskiej, bo w źródłach etnograficznych takie kiecki pojawiają się i u Prusów, czy szerzej rzecz ujmując, Bałtów, podobnie jak zapaski.


Ze spraw technicznych - szyta z lnu ręcznie tkanego, część w jodełkę, część w splocie prostym, nicią lnianą. 


W ramionach kiecka jest dopasowana na osobę z nieco mniejszym bicem, dlatego na zdjęciu widać, że trochę dziwnie się układa.


Dekolt ściągnęłam nicią, bez specjalnego starania się, by plisy były idealne - czyli jak w oryginale. Następnie marszczenie zabezpieczyłam obszywką, której końce służą jednocześnie do wiązania sukni pod szyją.


Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, jest ta kiecka całkiem zgrabna, w każdym razie ja tak uważam. Szczególnie w wersji przepasanej albo ozapaskowanej. Na pewno bardziej podoba mi się to, jak leży w stosunku do kiecki z Pskova vol. 1, i to mimo, że ta wersja szyta jest z grubszego i sztywniejszego lnu. Do sukni fartuchowej jeszcze nie mierzyłam, więc nie wiem, jak się z nią sprawdzi.

Podtrzymuję natomiast to, co pisałam przy poprzedniej wersji, a nawet utwierdzam się w tym - szyje się toto bez strat tkaniny - za to z wykorzystaniem brzegów tkackich, co znacznie ułatwia pracę, można się rozrastać i zmniejszać dowolnie (w tego typu kiecce koleżanki, drobniejszej ode mnie, zmieściłam się wraz z pokaźnych rozmiarów arbuzem udającym ciążowy brzuch :D), no i przez rozcięcie łatwo wyjąć pierś do karmienia - dodatkowo, kiedy, jak w oryginale, przód zszywamy z dwóch kawałków tkaniny, rozcięcia też nie musimy wykańczać, bo idzie po krawędziach postawów.

Szyję teraz dwie kolejne takie suknie - ponieważ ta ze zdjęć była prezentem dla koleżanki, szyję wersję dla siebie - o niej też co nieco napiszę, bo będzie się nieco różnić, i jeszcze jedną, na zamówienie. A w międzyczasie podpowiedziałam te rozwiązania dwóm znajomym (zapraszam na bloga drugiej z nich, zapowiada się interesująco :) )
Czyżby rodziła się nowa reko-moda? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz