A na pewno każdy weekend.
Od początku lipca bawię się w naturalne barwienie praktycznie co tydzień - czasem tak dla własnej radochy i eksperymentów, a czasem w ramach pokazów, w których sporej ilości bierzemy udział, ja barwiąc a czasem przędąc i tkając, a Rudi robiąc tarcze lub rzeźbiąc.
O, tyle dobra się namnożyło.
Odcienie żółtawe uzyskane z liści brzozy w neutralnym środowisku (garnek gliniany lub emaliowany), większość z dodatkiem ałunu dla lepszego wybarwienia. Nic wcześniej nie zaprawiałam, bo nie miałam na to czasu, ałun wsypywałam do garnka z barwnikiem.
Odcienie "brzozowe" z garnka żelaznego - wszelakie zielenie - ciekawa gama, od zupełnie jaśniutkich z drugiej kąpieli, do mocno nasyconej butelkowej zieleni na naturalnej szarej włóczce która przeleżała w garnku całą noc (zapomniałam ją wyłowić pierwszego dnia pokazu - pierwsze foto, środkowy motek).
Interesująca jest zielona włóczka. O dziwo, jest to efekt barwienia bez udziału żelaza, w glinianym garnku. Spodziewałam się, że wyłowię z niego włóczkę żółtawą, taką jak próbki z jasnej surówki, a tymczasem - okazała się zieloniutka, w pięknym trawiastym kolorze. Dlaczego? Zastanawiałyśmy się nad tym z Katlą i Izą dłuższą chwilę i jedyne wyjaśnienie, które wydaje się nam sensowne, to to, że żelazo musiało pojawić się gdzieś w procesie obróbki wełny czy produkcji włóczki. Niemniej - kolor jest bardzo ładny.
Niestety nie mam jeszcze zdjęcia zestawu próbek z farbowania w połowie lipca w Białogrodzie, może się doczekam - jak doczekam, to uzupełnię.
Głównie chodzi tutaj o zieloną chustkę lnianą - bardzo ładnie złapała kolor.
Jednak zanim to nastąpiło, była wcześniej wrzucona do żelaznego gara z korą dębu. Kora dębu w żelaznym garnku daje różnie nasycone szarości, natomiast jako że nie o taki kolor chodziło właścicielce chustki - wrzuciła ją do wywaru z liści brzozy. W ten sposób kąpiel w korze dębu została potraktowana jako zaprawa tkaniny - obecne w niej garbniki naruszyły strukturę włókien co pozwoliło wniknąć w nie zielonemu barwnikowi. Tymczasem len cieńszy ale bez żadnej zaprawy koloru prawie nie złapał. Innymi słowy - w przypadku tego materiału zaprawa jest wysoce zalecana.
Mam nadzieję, że uda mi się szybko dostać fotkę tej chustki, a jak nie - to sama zmolestuję Katlę przy okazji kolejnego spotkania.
Następne próbki to efekty barwienia łuskami cebuli. Odcienie żółci uzyskane są w garnku neutralnym, a zgniłe zielenie - w garnku żelaznym. Zieleń na zdjęciu jest jaśniejsza niż w rzeczywistości, ale są to takie właśnie szarozielenie.
Dodatkowo w cebuli zabarwiłam też owijki dla znajomego - odcień wyszedł inny, zimniejszy niż na moich próbkach, mimo że były wcześniej barwione w tym samym wywarze, przygotowanym w tym samym garnku i na tej samej wodzie. Tutaj także dopatrujemy się w tym wpływu samej tkaniny, a może też detergentów którymi była wcześniej prana.
Kolejne kolorki - wrotycz. Także próbki z garnka neutralnego (żółcie) i żelaznego (zielenie). Oraz gruba włóczka, którą w zeszłym sezonie zabarwiłam brzozą, ale z racji że była to już druga kąpiel wyszła blado - dobarwiłam ją wrotyczem.
W Białogrodzie testowałyśmy także barwienie korą dębu. W garnku żelaznym udało się osiągnąć szarości, niespecjalnie atrakcyjne, natomiast w neutralnym - ciekawe brązy. Inaczej niż brązy z orzecha włoskiego - te są raczej chłodne. Poniżej próbki jedwabiu, lnu (z prawej) i wełny.
No i odrobina orzecha, z pokazu w Gieczu - tak na szybko na koniec pokazu wrzuconego do gara, ale kolorek zdążył złapać ładny. Dla porównania zeszłoroczne orzechy, dwa motki z lewej strony i w kłębuszkach.
No i jeszcze bez, z kolejnego białogrodzkiego wypadu. Bzem chcę zabarwić większy kawałek wełny i coś sobie z niego uszyć, jakąś wypaśną kieckę, bo w sumie nie bardzo mam :D
Co ciekawe - w przypadku bzu także surowy len całkiem ładnie złapał, aczkolwiek kolor po wyschnięciu próbki bardzo zblakł i stracił na ładności.
Te niebieskawe odcienie w prawym dolnym rogu zdjęcia powstały dzięki nasmarowaniu próbki, tuż po wyjęciu z barwnika, mydlinami z szarego mydła. Bardziej fioletowa została nasmarowana i wypłukana, bardziej niebieska dłużej leżała w mydlanej pianie. Zaraz po barwieniu były bardziej nasycone i bardziej niebieskie w odcieniu, niestety z czasem szarzeją.
I jeszcze raz cały komplet, wraz z wyjściowymi kolorami:
Po ostatnim barwieniu zmobilizowałam się wreszcie, żeby zrobić sobie karty kolorów - opisywanie próbek zajęło mi całe popołudnie.
No i muszę się rozejrzeć za marzanną - zaczęło mi brakować czerwieni w mojej barwierskiej palecie. Oraz popróbować z indygodyną, indygo leży w lodówce w pudełeczku i czeka.
Od początku lipca bawię się w naturalne barwienie praktycznie co tydzień - czasem tak dla własnej radochy i eksperymentów, a czasem w ramach pokazów, w których sporej ilości bierzemy udział, ja barwiąc a czasem przędąc i tkając, a Rudi robiąc tarcze lub rzeźbiąc.
O, tyle dobra się namnożyło.
Odcienie żółtawe uzyskane z liści brzozy w neutralnym środowisku (garnek gliniany lub emaliowany), większość z dodatkiem ałunu dla lepszego wybarwienia. Nic wcześniej nie zaprawiałam, bo nie miałam na to czasu, ałun wsypywałam do garnka z barwnikiem.
Odcienie "brzozowe" z garnka żelaznego - wszelakie zielenie - ciekawa gama, od zupełnie jaśniutkich z drugiej kąpieli, do mocno nasyconej butelkowej zieleni na naturalnej szarej włóczce która przeleżała w garnku całą noc (zapomniałam ją wyłowić pierwszego dnia pokazu - pierwsze foto, środkowy motek).
Interesująca jest zielona włóczka. O dziwo, jest to efekt barwienia bez udziału żelaza, w glinianym garnku. Spodziewałam się, że wyłowię z niego włóczkę żółtawą, taką jak próbki z jasnej surówki, a tymczasem - okazała się zieloniutka, w pięknym trawiastym kolorze. Dlaczego? Zastanawiałyśmy się nad tym z Katlą i Izą dłuższą chwilę i jedyne wyjaśnienie, które wydaje się nam sensowne, to to, że żelazo musiało pojawić się gdzieś w procesie obróbki wełny czy produkcji włóczki. Niemniej - kolor jest bardzo ładny.
Niestety nie mam jeszcze zdjęcia zestawu próbek z farbowania w połowie lipca w Białogrodzie, może się doczekam - jak doczekam, to uzupełnię.
Głównie chodzi tutaj o zieloną chustkę lnianą - bardzo ładnie złapała kolor.
Jednak zanim to nastąpiło, była wcześniej wrzucona do żelaznego gara z korą dębu. Kora dębu w żelaznym garnku daje różnie nasycone szarości, natomiast jako że nie o taki kolor chodziło właścicielce chustki - wrzuciła ją do wywaru z liści brzozy. W ten sposób kąpiel w korze dębu została potraktowana jako zaprawa tkaniny - obecne w niej garbniki naruszyły strukturę włókien co pozwoliło wniknąć w nie zielonemu barwnikowi. Tymczasem len cieńszy ale bez żadnej zaprawy koloru prawie nie złapał. Innymi słowy - w przypadku tego materiału zaprawa jest wysoce zalecana.
Mam nadzieję, że uda mi się szybko dostać fotkę tej chustki, a jak nie - to sama zmolestuję Katlę przy okazji kolejnego spotkania.
Następne próbki to efekty barwienia łuskami cebuli. Odcienie żółci uzyskane są w garnku neutralnym, a zgniłe zielenie - w garnku żelaznym. Zieleń na zdjęciu jest jaśniejsza niż w rzeczywistości, ale są to takie właśnie szarozielenie.
Dodatkowo w cebuli zabarwiłam też owijki dla znajomego - odcień wyszedł inny, zimniejszy niż na moich próbkach, mimo że były wcześniej barwione w tym samym wywarze, przygotowanym w tym samym garnku i na tej samej wodzie. Tutaj także dopatrujemy się w tym wpływu samej tkaniny, a może też detergentów którymi była wcześniej prana.
Kolejne kolorki - wrotycz. Także próbki z garnka neutralnego (żółcie) i żelaznego (zielenie). Oraz gruba włóczka, którą w zeszłym sezonie zabarwiłam brzozą, ale z racji że była to już druga kąpiel wyszła blado - dobarwiłam ją wrotyczem.
No i odrobina orzecha, z pokazu w Gieczu - tak na szybko na koniec pokazu wrzuconego do gara, ale kolorek zdążył złapać ładny. Dla porównania zeszłoroczne orzechy, dwa motki z lewej strony i w kłębuszkach.
No i jeszcze bez, z kolejnego białogrodzkiego wypadu. Bzem chcę zabarwić większy kawałek wełny i coś sobie z niego uszyć, jakąś wypaśną kieckę, bo w sumie nie bardzo mam :D
Co ciekawe - w przypadku bzu także surowy len całkiem ładnie złapał, aczkolwiek kolor po wyschnięciu próbki bardzo zblakł i stracił na ładności.
Te niebieskawe odcienie w prawym dolnym rogu zdjęcia powstały dzięki nasmarowaniu próbki, tuż po wyjęciu z barwnika, mydlinami z szarego mydła. Bardziej fioletowa została nasmarowana i wypłukana, bardziej niebieska dłużej leżała w mydlanej pianie. Zaraz po barwieniu były bardziej nasycone i bardziej niebieskie w odcieniu, niestety z czasem szarzeją.
I jeszcze raz cały komplet, wraz z wyjściowymi kolorami:
Po ostatnim barwieniu zmobilizowałam się wreszcie, żeby zrobić sobie karty kolorów - opisywanie próbek zajęło mi całe popołudnie.
No i muszę się rozejrzeć za marzanną - zaczęło mi brakować czerwieni w mojej barwierskiej palecie. Oraz popróbować z indygodyną, indygo leży w lodówce w pudełeczku i czeka.
Nasuwa mi się też taki nieśmiały wniosek odnośnie barwienia na potrzeby rekonstrukcji wczesnośredniowiecznej - najłatwiej jest uzyskać żółcie i jasne khaki-zielenie. Te pierwsze - z większości zielska jakie rośnie dookoła: wrotycz, nawłoć, liście brzozy, masa innych liści i żółtych kwiatków. Te drugie - to wszystko co daje żółć ale z dodatkiem żelaza (np. żelaznego garnka, zażelazionej wody, albo zardzewiałych gwoździ w garze) plus szereg innych zielsk, np. pokrzywa. O cebuli nie wspominam, bo jest taka jednak trochę wątpliwa, niekoniecznie była hodowana w takiej formie jak obecnie, więc i duża ilość łupin mogła być cięższa do zgromadzenia.
W każdym razie - może, jeśli już w ogóle, to właśnie na te dwa kolory barwili tacy zwykli, niezamożni ludzie? Z czego żółć o tyle jest łatwiejsza w uzyskaniu, że nie wymaga nawet posiadania żelaznego garnka, a w końcu taki garnek to też nie było wtedy takie hop-siup. A więc morze naturalnych odcieni wełny, a w nim elementy żółte i zielonkawe-żółtozielone-szarozielone.
* cytat z Alicji ;)W każdym razie - może, jeśli już w ogóle, to właśnie na te dwa kolory barwili tacy zwykli, niezamożni ludzie? Z czego żółć o tyle jest łatwiejsza w uzyskaniu, że nie wymaga nawet posiadania żelaznego garnka, a w końcu taki garnek to też nie było wtedy takie hop-siup. A więc morze naturalnych odcieni wełny, a w nim elementy żółte i zielonkawe-żółtozielone-szarozielone.
Jedno wielkie WOW! Bardzo podobają mi się te kolorki, szczególnie dębowe i orzechowe i jeszcze te farbowane z udziałem bzu też, ale i zieleń jest bardzo fajna. Mi ostatnio po głowie chodzi pomysł zakupu motka alpaki w naturalnym kolorze (np. Alpaki Dropsa z której masz rękawiczki) i pofarbowanie go, ale zastanawiam się, czy w procesie gotowanie toto mi się nie sfilcuje. Jak sądzisz? :)
OdpowiedzUsuńNie powinno się sfilcować - barwnik z wrzuconą wełną nie ma się gotować a raczej "ćmić" czy jak tam się określa ton takie lekkie bulkanie ale jeszcze nie wrzenie :) Większość tego co na zdjęciach to właśnie wełenki i sfilcowania nie zaobserwowano.
UsuńZielenie z brzozy wychodzą przepięknie, zdjęcia nie oddają ich uroku, są bardzo żywe. Bez też jest fajny, nie trzeba długo podgrzewać, żeby złapało kolor. No a orzech jest najbezpieczniejszy, bo można spokojnie barwić na zimno i też uzyskuje się brązy :)
A ogólnie to polecam roślinne barwienie, bo to świetna sprawa jest :)
UsuńW takim razie kupię sobie moteczek, potnę go na kawałki i będę eksperymentować z naturalnymi barwnikami i sztucznymi ;)
Usuńprześliczna paleta :) narobiłaś mi apetytu, gdy powrócę z Mordoru, też odpalę kociołek :) zwłaszcza, że nawet nabyłam marzannę drogą kupna.
OdpowiedzUsuńNiesamowite :)
OdpowiedzUsuńJa właśnie z niecierpliwością (i wielkimi emocjami) czekam na pierwsze efekty brzozowego farbowania (zostawiam wełnę na noc, jakoś mam przeczucie że tak będzie dla niej lepiej). Cudnie ciepłe dla oczu są te Twoje naturalne kolorki :) Aż zachęcają do farbowania.
Cuda, jak zwykle. Właśnie pracuję nad własną paletą. Zgromadziłam już orzecha, liście bzu, wierzby, skrzyp,gruszę, i suszone owoce bzu. Zabieram się za świeży bez, brzozę, korzeń kossaćca i wrotycz, a potem marzana i urzet.
OdpowiedzUsuńA próbowałaś farbowania w miedzianym garnku, albo z kawałkiem miedzi? Zastanawiam się nad takim eksperymentem.
Jeszcze nie, mimo że mam odpowiedni odczynnik (bo garnka nie).
UsuńJakie kolory wyszły Ci z wierzby i gruszy? Nigdy tym nie barwiłam i w sumie nawet nie pomyślałam o nich jako o surowcu do barwienia.
Z wierzby zielenie, z gruszy lekkie brązy - jakoś niedługo będę wrzucała na bloga, to podrzucę link do zdjęć. A o tym, że można nimi farbować wyczytałam chyba na forum "Dzikiego Bzu".
UsuńOm nom nom :))
OdpowiedzUsuń