się o psa-znajdę. Który to sukinsyn wymagał - i dalej zresztą wymaga - sporo opieki, bo znaleziony został totalnie wychudzony, zaniedbany i ogólnie biedny.
A miała być mała fotorelacja z festiwalu w Borre, na który w tym roku wybraliśmy się w ramach skandynawskich wojaży. W Borre byliśmy już raz, 4 lata temu.
Miejsce na obóz jest pięknie położone w lesie nad morzem, tuż obok kurhanów - tych właśnie od znalezisk z których wzięła się nazwa stylu w sztuce epoki wikingów - stylu Borre właśnie.
To co urzekło mnie poprzednim razem - muzykalność Skandynawów, to że z co trzeciego obozowiska słychać było dźwięki instrumentów, śpiewu - i tym razem czarowało.
Do tego sympatyczna atmosfera, świetni ludzie, mnóstwo dobrego rzemiosła - cóż więcej potrzeba :)
Wybraliśmy się tam tym razem w składzie bardzo okrojonym jeśli chodzi o ludzi z naszej własnej ekipy - oraz ludzi z rekonstrukcji ogólnie, bo poza nami byli to jeszcze przesympatyczni Ulf i Iza, a cała reszta grupy, ubrana w nasze stare i nadprogranmowe stroje, musiala chcąc nie chcąc poznać, czym są "viking holiday" ;-) Mimo wszystko - przeżyli jednak i nawet im się podobało :D
A jeden z naszych towarzyszy, Michał, wręcz zadziwił nas swoim entuzjazmem i chęcią do nauki wszelakich rzemiosł - oraz talentem do nich. Pokazałyśmy mu z Izą jak prząść, w ciągu dwóch godzin osiągnął efekty lepsze (i dużo cieńszą nitkę) niż większość dziewczyn na cedyńskich warsztatach - ot, urodzony prządek ;-)
A co robiliśmy? Jak to na marketach - głównie siedzieliśmy na kramie. Ulf i Rudi zainstalowali się przy ulfowym palenisku bawiąc się w średniowiecznych metalurgów, Iza i ja przędłyśmy padając ofiarą tłumów fotografów - byłyśmy tam jednymi z niewielu osób przędących na wrzecionie, acz z rozmów z innymi uczestnikami wyszło, że wiele kobitek bawi się tym w domu, używając kołowrotków.
Nasi "młodzi" zasadzali się na plaży na kraby, poznawali uroki gotowania na otwartym palenisku, oglądali, poznawali nowe rzeczy i narzekali że w namiocie mają ciasno ;-)
A Sverre zamienił się w anakondę, skarmiany przez naszych sąsiadów wszelkimi skrawkami mięsa i resztkami obiadów :D
Nie rozpisując się zanadto - obraz znaczy w końcu więcej niż tysiąc słów:
Nasi towarzysze podróży - Ulf
Iza
Michał - urodzony prządek ;-)
Sverre - jak zwykle ;-)
A to nie towarzysz podróży tylko obiad...
Coś się gotuje.
Nasz wspólny z Ulfem i Izą kram
Kubeczki - może i (poza kształtem) mroczne,
ale nie mogłam podarować sobie kupienia dwóch na codzienną, domową kawę :-)
I moje ukochane obłogowe pudełeczka
Prządek :D
Wełenki
A ta dziewczynka nie podglądała w jakiejś grze planszowej
w którą grała z tatą :D
Przęślikiiiiii :D
Pudełko skarbów ;-)
I rezolutny pudel
Piękne kolory - i wszystkie z naturalnego barwienia!
I farbki z naturalnych pigmentów.
Oraz malowanie buzi.
I znów wełenki
A tutaj lira i bęben
Muzułmańska mysz z kamienia ;-)
Nasi sąsiedzi - sąsiadka lepiła właśnie gremlino-królika :D
A tak objawia się brak odpowiedniego stężenia piwa we krwi...
A poniżej z nocnego plażowania - zdjęcia robione między 21 a 2 w nocy.
Palec prezesa!
"Ej, koleś, to mój kamień!"
Tak wygląda rzucanie patyczka ambitnym psom ;-)
Na razie tyle - będzie więcej, jak obrobię kolejną porcję :)
A póki co w ramach bonusu - zdjęcia z Foteviken, gdzie zawitaliśmy w drodze powrotnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz